W Pracowni
Nigdy nie myślałam, że będę pejzażystką. Krajobrazy wydawały mi się nudne, trywialne i ciche. Już w martwych naturach, które wisiały na wszystkich ścianach mojego domu odnajdowałam więcej ruchu. Tak się jednak stało, że pewnego dnia wyszłam w plener i malując poczułam prawdziwą wolność. W tej wolności i spotkaniu z krajobrazem do dziś odnajduję impuls do tworzenia.
W plenerze pracuje szkicowo, zachowując atmosferę, kompozycję, kolorystykę i esencję danego miejsca. Szkic jest pierwszą nagą myślą, a zarazem ostatecznym komentarzem na temat danego momentu i zjawiska. Dlatego nie traktuje go jako formy początkowej lub pośredniej, ale jako rzecz docelową. Staram się zachować maksimum świeżości spojrzenia, i rezerwuję pierwsze wrażenie dla ostatecznego przedstawienia. Tak postępuję z krajobrazami oraz modelkami w pracowni. Niosą ze sobą energię, do której odczytania potrzeba nastrojenia na ich wibracje i wewnętrznej ciszy.
Czasem szkicuję, aby się uwolnić. Gdy model niesie ze sobą zbyt dużo zachwytów, a myśli nie odnajdują punktu zaczepienia. Wówczas wykonuje kilka, kilkanaście szybkich szkiców. Poprzez nie zapoznaje się tym, co obrazuję, następnie analizuję, przetwarzam. Z każdym kolejnym szkicem syntetyzuję i upraszczam, by w finalnym efekcie wydobyć esencję.
Rysunek służy jako wprowadzenie lub notatka. Ołówkiem na kartce sprawdzam proporcje, ubieram w widzialne pomysł. Markerem rysuję kompozycję na folii okrywającej blejtram, następnie ją zdzieram. Notuję na piasku, paragonie, aparatem. Niedbale, na tym, co akurat jest pod ręką, tak, aby nie zapomnieć. Po plenerze spisuję użyte szarości, aby móc do nich wrócić, powtórzyć unikalne kompozycje. Wynikają one z mieszanek kolorów, są każdorazowo niepowtarzalną spontaniczną fantazją, przynależą do poszczególnych pejzaży i ich przedstawień.
Praca w plenerze jest moim ulubionym momentem w procesie powstawania obrazów, szczególnie dlatego, że inspiracja przypływa z zewnątrz, a nie od wewnątrz. Do mnie należy odczytanie nastroju, eksploracja pejzażu, a następnie ekspresyjne oddanie tego, co widzi oko i czuje ciało.
Ciężko mi usiedzieć na miejscu. Dlatego zdecydowanie trudniejszy jest dla mnie etap drugi, nazwany wyciszaniem. Jest to proces żmudny i momentami bardzo techniczny. Odwołuję się wówczas do mojego doświadczenia i wiedzy. Zazwyczaj realizuję go latem - wówczas udoskonalam to, co zebrałam zimą.
Gdy obrazy wracają z pleneru, korzystam z tego co powstało na miejscu - czasem jest to kilka kresek, plama, szkic kolorystyczny lub kompozycyjny, czasem prawie gotowy obraz. W pracowni nigdy nie posiłkuję się zdjęciami miejsca, nie staram się przywołać konkretów pejzażu, ale odwołuję się tylko do tego, co znajduje się na płótnie.
Na tym etapie poświęcam więcej czasu na przebywanie z obrazem niż malowanie go. Jem przy nim śniadanie. Patrzę. Zasypiam. Nieprzerwanie analizuję i w myślach koryguję. Potem nanoszę na płótno poprawki i dalej patrzę. Najtrudniejsze jest to, aby na powstający obraz patrzeć setki razy jakby się go widziało pierwszy raz. Krytycznie i analitycznie. Pomaga mi w tym zróżnicowanie światła, zmiana otoczenia, fizyczny dystans. Noszę obraz po domu, wieszam na drzewach, patrzę na niego z antresoli. Ufam oczom mojego Taty, malarza. Świeżego spojrzenia szukam również w fotografii i zmianie skali. Analizuję przez obiektyw, ekran monitora, druk. Szkicuję na zdjęciach obrazów, wycinam ich fragmenty, przestawiam, sprawdzam. Dzięki wszystkim tym procesom otwiera się percepcja na błędy, niedoskonałości. "Wyciszanie" służy temu, aby obraz nabrał bezwzględnej spójności. Im delikatniejszy i oszczędny w środkach jest, tym bardziej harmonijny musi być w efekcie końcowym.
Decyzję o tym, czy obraz jest skończony podejmuję z trudem. Udoskonalenia mogą trwać wiecznie, ale ciekawość kolejnego płótna bierze górę nad perfekcjonizmem. Momentem pożegnania jest namalowanie sygnatury i opisanie obrazu.
Dwie połączone litery MŁ zawsze nakreślam szpachlą. Ich kolor, wielkość i kształt muszą się komponować z całością przedstawienia. Chcę, aby były subtelnie widoczne, spójne z pozostałymi uderzeniami ostrych pionów w krajobrazie, minimalistyczne, zawsze spodziewane - umiejscawiam je w prawym dolnym rogu płótna.
Szczególną wagę przywiązuję do rzetelności i formy opisu obrazu. Każdą literę kaligrafuję z dużą dokładnością, szarością, która pozostała na plenerze. Lubię ten proces wyrysowywania słowa po słowie, stawiania kropki nad i - nad skończonym dziełem. Imię, nazwisko, apostrof, tytuł, apostrof, rok, miejsce. To ostatnie jest dla mnie szczególnie istotne. Symboliczny powrót do pleneru, gdzie wszystko się zaczęło.